...kartki z pamiętnika.
— Czy obraz tamtego wydarzenia zmienił się z biegiem czasu? — Yeongjin podniósł spojrzenie na ciemnowłosą kobietę, swoją terapeutkę, która siedziała naprzeciwko niego. Jak zawsze sporządzała notatki i uśmiechała się do niego w ten sam, znajomy sposób, ciepły i wyrozumiały. Dawała mu tyle czasu ile potrzebował, jednak on czuł, że odkąd rozpoczął terapię niewiele się dla niego zmieniło. Postępował krok do przodu, by za chwilę wykonać kilka kroków w tył. Tak naprawdę od dawna zastanawiał się, czy nie zakończyć współpracy jednak nie chciał niepokoić ojca, który i tak ma wiele obowiązków i zmartwień na głowie. Nie wątpił w doświadczenie i skuteczność kobiety, problem leżał w nim samym, w myślach których nie potrafił porzucić.
To pytanie padło z jej ust po raz kolejny na przestrzeni wielu miesięcy. Jin rozumiał jak czas działa na ludzi i ich pamięć, jak potrafi wyciszyć emocje i okryć wspomnienia lekką mgłą. Jednak w tym przypadku czas nie uleczył ran. Pokręcił więc głową w odpowiedzi. Utkwił wzrok gdzieś ponad jej ramieniem, a jego oczy stały się puste, bez wyrazu. Cofał się pamięcią wstecz do feralnego trzeciego lipca dwa tysiące dwudziestego pierwszego roku.
— Mam wrażenie, że nie pamiętam dobrze tego dnia, nie wiem co robiłem przed, czy po. Ale tamte chwile… — urwał doszukując się odpowiednich słów. Dłonie zacisnął na krawędzi kanapy. Tamte chwile wyryły się głęboko w jego pamięci sprawiając, że śmierć matki mógł przywołać zachowując najdrobniejsze detale. — Miałem dyżur, wracałem korytarzem do swojego gabinetu. Wtedy usłyszałem głos swojej matki, jej krzyk. Zrobiło się zamieszanie, na podłogę musiała spaść metalowa tacka lub coś ciężkiego. Od razu pobiegłem w tamtą stronę, a gdy stanąłem w progu sali… — zerknął w bok, znów to samo, znów widział jego zakrwawioną twarz wygiętą w obłąkanym uśmiechu. Jin przymknął powieki, wziął głębszy, nieco drżący oddech i ponownie utkwił wzrok na białej ścianie. — Wbił nóż w jej szyję, ku dołowi. Gdy rzuciłem się w ich stronę, wyszarpnął nóż. Pamiętam jak krew trysnęła wokół brudząc jego twarz, usta, wszystko wokół. Chwyciłem go za ramię, ale zdążył uprzednio wbić nóż w brzuch mojej matki. Gdy go odepchnąłem, wyszarpnął go. Upadł… do sali wpadła reszta personelu medycznego. Unieruchomili go, a ja momentalnie znalazłem się koło matki, która leżała w kałuży własnej krwi. Uszkodził tętnice szyjną. Uciskałem ranę, ale czułem jak krew przelewa się między palcami. Z tak dużych naczyń krew wypływa bardzo szybko, to tylko kilka minut nim człowiek umiera od utraty krwi i szoku jaki doznaje organizm. Ona… krztusiła się własną krwią. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła. Wzięliśmy ją na łóżko i ruszyliśmy na blok operacyjny. Nikt nie dyskutował, choć wiedzieliśmy, że szanse na jej przeżycie wynosiły nie więcej niż kilka procent. W normalnych okolicznościach… przeprowadzałem zabieg na naczyniach setki razy, jak nie tysiące. Uratowałem wiele osób z poważnymi przypadłościami… ale wtedy… krew cały czas tryskała, nie było nic widać… zmarła nim dojechaliśmy na salę operacyjną, z echem rechotu jego śmiechu, który niósł się po korytarzu. Pamiętam ten dźwięk, słyszę go za każdym razem, gdy zasypiam. Pamiętam zapach krwi, nigdy nie sądziłem, że krew może pachnieć tak intensywnie…
— Jak się wtedy czułeś? — Kolejne pytanie, które wyrwało go z transu.
— Bezsilny, wściekły, byłem w szoku… wiem, że ktoś podał mi leki na uspokojenie, gdy zostawiłem ciało matki i dopadłem tamtego mężczyznę. Prawie zatłukłem go na śmierć. Nie wiem co działo się później… była policja, przesłuchania świadków… — wzruszył ramionami i zamrugał szybko odganiając łzy.
— Jak się czujesz teraz? Jakimi uczuciami darzysz sprawcę? — Miał świadomość, że powinien udzielać książkowych odpowiedzi, takich by terapeutka była przekonana o poprawie jego samopoczucia. Uśmiechnął się więc maskując to co naprawdę kryło się w jego sercu, żal i wściekłość, poczucie winy i nieodstępująca go chęć zemsty, marzenie by doczekał wyjścia tego mężczyzny na wolność tylko po to, by zabić go własnymi rękoma. Wielokrotnie zastanawiał się nad zorganizowaniem należytej kary, gdy ten był w więzieniu jednak nic nie przyniosłoby mu takiej satysfakcji i wyczekiwanej ulgi, jak użycie własnych dłoni w tym celu. Chciał spojrzeć mu w oczy po raz ostatni, zmazać uśmiech z twarzy… chciał by jego koszmar się skończył, by przestał widzieć jego sylwetkę pomiędzy ludźmi.
— Lepiej. Wiem, że spotkała go sprawiedliwość i teraz jest tam gdzie jego miejsce. — odparł splatając ze sobą palce i zaciskając dłonie. Nie mógł dać upustu złości, która się w nim kotłowała, nie mógł głośno o niej opowiedzieć i o tym, że każdego dnia pochłaniała go chęć zemsty, że życzy temu mężczyźnie śmierci, ale nie byle jakiej. Wyobrażał sobie scenę ze szpitala, wyobrażał sobie jego ruchy i odtwarzał je jednak jego celem był właśnie on. Wiedział, że to nie dobrze, miał pełną świadomość, że to wszystko prowadzi do utraty kontroli i zdrowych zmysłów, ale widok rozciętego gardła sprawcy, wyobrażenie jego ciała wijącego się w bolesnych konwulsjach sprawiało mu ogromną przyjemność. Czekał tylko na dogodny moment, aż ziści wszelkie imaginacje.
Uśmiechnął się raz jeszcze do terapeutki. Ta pokiwała wolno głową, nieprzekonana do co do szczerości swojego podopiecznego. Nie musiała mu wierzyć, mogła notować w swoim notesie co chciała. Yeongjin wiedział jednak czego chce, do czego będzie dążył. Wiedział, że te jałowe rozmowy nie wpłyną na poprawę jego stanu, gdyby mógł zrobiłby to już dawno. Doceniał jednak to udawane zrozumienie i poszanowanie pewnych granic, nie był dzieckiem, które trzeba było prowadzić za rękę, był dorosłym mężczyzną, który podejmował własne decyzje i ponosi za nie odpowiedzialność. Dlatego cienka nić porozumienia opierała się na milczeniu i szacunku.
Podniósł wzrok na zegar wiszący na ścianie. Rozluźnił dłonie i potarł uda po czym podniósł się do pionu.
— Czas minął. — Skłonił się nieco po czym bez słowa więcej skierował się do wyjścia. Na zewnątrz odetchnął głęboko, zadrżał pod wpływem zimnego podmuchu wiatru. Spojrzał na drugą stronę ulicy. Ściągnął brwi i zacisnął szczęki widząc sylwetkę mordercy pomiędzy innymi przechodniami. Stał tam, uśmiechał się do niego w ten sam paskudny sposób, dumny i szalony, z zakrwawioną twarzą i brudnym od krwi ubraniem, z nożem w ręku.
Yeongjin postąpił krok do przodu, jeden, drugi i kolejny… z zamyślenia i pustej żądzy wyrwał go dźwięk trąbiącego samochodu. Otrząsnął się i poderwał spojrzenie na oślepiające reflektory auta, w ostatniej chwili cofnął się, a samochód wykonał unik mijając go. Dyszał ciężko i rozglądał się jakby zgubił coś cennego. Jego koszmar rozpłynął się w powietrzu. Teraz, na krótką, ulotną chwilę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz